Sesja 21:
Tym razem wyjątkowo umówilismy się na 16stą w niedzielę, bo całą sobotę miałem zawaloną. Na sesji zjawili się Encu, Paweł iPseudo z normalnego składu. Był też gościnnie Lucek, który zagrał rozbeenowanym Failiniem. Niestety znow zabarakło Przemka, któremu znów coś wypadło. Z jednaj strony to dobrze, bo co za dużo graczy to niezdrowo, z drugiej lipa, bo stracilismy ze dwa wątki.
Encu przyniósł jakąś pasztetówę [plus chleby plus ogórasy plus ketchup :o], ale nie wszyscy chcieli się na nią złożyć i w końcu ja będe musiał mu za nią oddać. Tak się kończą ustawki w sprawie jedzenia na sesji :o>
Graliśmy od 16:30 do około 21:30 z jakąś dwudziestominutową przerwą na wejście Lucka, ktory spóźnił się jakieś 45 minut. Nie robiłem z tego problemu, ale na przyszłośc już wiem, że jego zapytanie czy jak wpadnie pożniej to nie rozwali sesji było bardzo sensowne – faktycznie przerwa na robienie kawy, powitania itp po 30 minutach grania nie wpływa dobrze na mój odbior sesji. Mam ostatecznie tą eSkę w środku i immersja w świat gry jest dla mnie ważna.
Plan:
Ostatnim strzępkiem firmowego scenariusza, który postanowilem wprowadzić, była winda w laboratorium Whitehearth. Mialem zamiar poprowadzić brakujące strzępki wydarzeń z ostatniej, lekko onirycznej sesji, potem trochę eksploracji fragmentu laboratorium i ostateczną walkę. Miałem już nieco dość tej przygody – zapalnowałem ją jako jednorazowy eksperyment do rozegrania pierwszego kwietnia – i domyślanie drugiej cześci jakoś mnie nie bawiło. Kluczowym elementem miała być ostateczna bitwa.
Przebieg sesji:
Zaczeło się od rysowania mapki. Nie takiego planu podziemi jak w dedekach, tylko mapki sytuacyjnej. Troszkę potrwało, zamin do graczy dotarło co chcialem im pokazać – chyba muszę to jakoś poćwiczyć… :o]
Zaraz potem, trochę na przekór uwagom po ostatniej sesji dałem walkę z dolgrimami broniącymi wejścia do laboratorium. By ją nieco urozmaicić stwory umieściłem na wzgórzu. Wyszło to IMHO miło – duzo ciekawych akcji, nieco dramatyzmu [Daimos z Nowym [przypominam -Nowy to zbrojnokształtny BN, follower Daimosa] wspieli się na urwisko po czym o mało co nie spadli w doł w wyniku szarży na stwory].
Po walce troszkę eksploracji terenu – odnalezienie wejścia do magazynu ziemnych sań [taki pojazd jaki ma/miał Failin] oraz wypalone na ścianie półeterycznej wieży odbicia cieni potwora, którego gracze spotkali na wąskiej ścieżce do laboratorium pod koniec ostatniej sesji [dolgaunta]. mniej więcej wtedy przybył też Lucek.
Opisywanie okolicy wyszło tak pół na pół. Udało się sprowokować graczy do dysputy nad prawdziwymi motywami Głosu, gdy ten dziwnie zachowywał się po usłyszeniu opisu cieni na ścianie – to in plus [choć ja jej nie słyszałem – bo prowadziłem osobny wątek dla rozbeenowanego już Failina]. Z drugiej strony chciałem też pokazać elementy, ktore miały być plus minus ważne: rumowisko <sprawdziłem – wyraz rumorowisko faktycznie nie wystepuje w języku polskim :-> pod którym pogrzebało zbrojnokształtnych, widok głębiej w Szarą mgłę, ma granicy ktorej znajdują się kolejne szyby wind składające się na Whitehearth. To się absolutnie nie udało, więc nici z wrażenia – „my odwiedziliśmy tylko mały fragment całego kompleksu”.
Następna scena należała do Lucka, którego Failin okazął się być niezłym poskramiaczem żywiołaków drzemiących w różnych starych wersjach ziemnych sań. Do sceny miło dołożył się Enc, którego nierozwazny Daimos spowodował niezłą katastrofę uwalniając jednego zaklętych w podwozia [lol] pojazdów przybyszy z planu ziemi. Wybuchy, niestabilny pojazd itp. – nienajgorzej.
Gracze wyjachali ze zdobytym pojazdem na samą góre i zostawili go koło eterycznej wieży nie wiedzac o tym, że w ten sposob pozbawili się jaich kolwiek szans na wyprowadzenie go z kompleksu. Failin znalazł tez element potrzebny do naprawy swojeog pojazdu, ktory to fakt skrzetnie ukrył przed resztą graczy.
Whiteherath w moim wykonaniu to szyb windy zatrzymującej sie na czterech poziomach. Mialem rozplanowane kilka lokacji [stacja pomp z magicznym portalem prowadzacym do palnu wody, biblioteka, barykada dolgrimów broniąca wstępu do innych czesci kompleksu] – ostatecznie, jeżeli nie liczyć sceny z barykadą, gracze olali eksplorację kompleksu i zjechali na dół do samych trzewi – czyli tam, gdzie miała sie toczyć ostateczna bitwa.
Na barykadzie graczy opuścił Głos Marona d’Cannith – uciekł razem z umykajacym w mrok dolgauntem. A ja o nim potem, szlag by to trafił, zapomnialem, tracąc ciekawą scenę. Naprawdę, muszę robić sobie rozpiskę wydarzeń, tak jak przed poprzednią sesją :- >>>
Na dnie tej cześci Whitehearth w wielkiej hali, która niegdyś była tajną częścią tajnego kompleksu, pewien szalony mag zbudował gigantyczną Szaloną Maszynę [ang. Eldritch Machine]. W oryginale, w przygodzie Wizardów wygląda ona tak – i jest nieco nudna. U mnie ten potężny magiczny artefakt miał moc wladania czasem. Był uruchomiony, ale zepsuty – stąd wszystkie te anomalie w okolicach Whitehearth.
Ostateczna walka miala być ostra i nieprzewidywalna. Z machiny buchały kłeby czarnej pary, cofającej bohaterów do tyłu w czasie. Z góry z dachu miał sypać się grad dolgrimowych strzał. Na dole kilak stwórow broniło lezących na katafalkach ciał Zapadki i porwanego z pola bitwy niedźwieżuckiego dowódcy, na których bestie dokonywać miały jakichś plugawych eksperymentów. Droga do serca machiny prowadziła po wąziutkiej śceiżce, na którą dwojka dolgrimów lała wodę z przewodów chłodzących. A na końcu – obok poszukiwanego przez graczy schematu, ktory był elementem zasilającym machiny – czekał dolgaunt.
Kontynuując wątek Daimosa wymyślilem też scenę z haczykiem – generał w pewnym momencie został opanowany przez wizję z przeszłości. Jezeli się jej poddawał – mógł ją obejrzeć, ale jednocześnie wystawiał się na ciosy swoich adwersarzy. Encuzaakceptował konieczną do zapłaty cenę [i omal nie zginał] – dowiedzial się o diademie i tym, ze Maron d’Cannith jednak znał iedyś jego postać i przez cały czas go zwodził. Po raz kolejny pojawiło się też imię – Mezzanin.
Walka wyszła nienajgorzej, ale poniżej moich oczekiwań. Było dramatycznie [zwłaszcza dla Shahala, który zszedl do 3 PW i Bastiana, który padł nieprzytomny], ale brakowało tej nutki szlaeństwa, którą chcialem zawrzeć w starciu z wielgachną Machiną. Z postaci Lucka wylazła jej natura BNa – biedaczek przez pierwszą polowę mógl tylko szyć nieefektywnie z kuszy i modlić się o krytyki. Na szczęście w drugiej połowie walki gracz zaczął wspinać się na machinę i po dwóch 19stkach [kostuchy nie kłamią] przypuścił atak na broniącego serca Machiny dolgaunta.
Klimat, jeżeli można tu o nim mowić, pogubił się gdzieś między kłótniami o interpretację zasad [czy dolgrimy będące o 1 później w inicjatywie niż Bastian moga swoimi strzałami przerwać jego przyzwanie potwora, czy nie?], komentarzami na temat glupoty mechaniki [Lucek nie mógł zrozumieć dlaczego w sześciosekundowej turze przysługuje mu tylko jeden atak] i szabrowanie zwłok ze zwyczajowo wylosowanymi skarbami.
Pozbawiona zasilania w postaci schematu [który autorzy SotLW wyobrażają sobie tak maszyna zaczela szaleć kończąc powoli swój żywot. Cała okolica trzęsie się, wokoło mary z przeszłości i spadające kamienie. Dal odpowiedniego dramatyzmu zabrakło jeszcze jednego trupa po stronie drużyny ;-) Bo akurat tak się zlozyło, ze można było zabrać i Zapadkę, i nieprzytomnego niedźwieżuka, i Bastiana. Scana z windą była nienajgorsza, zwłascza, ze doszło do konfliktu na linii Shahal – Failin.
Sama końcowka wyszła lipnie. Zablokowałem windę [trzeba to bylo zrobić już wczesniej – gracze o tym nie wiedzieli, ale dolgrimy probowały ją uruchomić i nieźle ją zniszczyły] i zmusiłem graczy do wyjścia na rysowane na początku urwisko. Tam, w związku z szalejącą Machiną, zapodałem ostatnią scenę z przeszłości – taką w której wieża z góry zwala się na dwa oddziały zbrojnokształtnych. Wyszło totalnie z dupy. Fainin chciał ratować pojazd zostawiony piętro wyżej, ale po opisaniu sytuacji okazalo się, ze nie było sposobu by go odzyskać – głupio to wyglądało, jak chamski railroad.Mogłem mu pozwolić wspiąć się do niego – tylko po to by mógł zobaczyć, ze pojazd zniknął a dolgrimy z przeszlości są o wiele bardziej rzeczywiste niż mogłoby się wydawać – moze to dałoby lepszy efekt.
Zbrojnokształtni tez pojawili się ni z gruchy ni z pietruchy.
Potem juz tylko ucieczka zarysowana raptem w dwóch zdaniach i ostatnia scena – przy zepsutym pojeżdzie Failina.
Na poprzedniej sesji ziemne sanie Failina zepsuły się. Teraz Failin w wykonaniu Lucka chce wykiwać swoich towarzyszy – mówi im, ze się rozstają i każe zmykać. Bez sensu to wyszło – Failin wyglądał jak wariat. Gracze nie dali mu uciec i w końcu, gdy o mało nie zniszczył magicznej liny, którą chciali go oplatać ogłuszyli go. Ta scena była naprawdę fatalna i to, jak się wydaje, z mojej winy. Najwidoczniej nie dość dobrze opisałem graczowi raz otoczenie [samotny Failin miałby ograczniczone szanse na ujście z życiem z Pogorzeliska], dwa motywację [wspominałem, ze w stolicy państwa goblinów czeka zapłata i cenny kontakt z wyższymi sferami w postaci osoby najemcy graczy Laydy Elaydreen z rodu Cannith – ale chyba zapomnialem położyć na to odpowiedni nacisk]. Patrząc na to z szerszej perspektywy Failin jest typowym BNem – w przygodzie mógł dorabiać kolor [fajna scena wspinania się na machinę], ale nic sensownego nie dało się poza tym zrobić – dwie ostatni sceny można było grać idąc po sznurku albo rozwalając spójność i logikę.
Po powaleniu Failina przerwaliśmy sesję. Robiło sioę późno i niektórzy musieli już iść do domu.
Komentarz i oceny:
Tragedia. Jeżeli jeszcze poprzednią sesjię jakoś łyknąłem, mimo nizgodności z moja pierwotną wizją, to tym razem dałem ciała przed własnym zamysłem. To raz.
Komentarze nt. mechaniki rozwalały totalnie resztki nastroju. To dwa.
Postacie Failina a zwlaszcza Bastiana nie miały za dużo do roboty, czyli tyle co nic. Pseudo cala sesje sie nudzil. Lucek zas, ze jest bardziej teges, zagarnal polowe czasu antenowego swym nagle bardzo ekspansywnym i agresywnym Failinem. Troche nam sie przy tym rozminely priorytety – jakoś nie przepadam za grą w stylu a’la superheroes/ wszystko mi sie udaje/ nie zwracam uwagi na mechanikę. Wolę coś niemal całkowicie odwrotnego.
Oceny:
Ja: Slabo 2/7
Enc: Znakomicie 6/7
Pseudo: Słabo 2/7
Paweł: Nieźle 4/7
Lucek: Przeciętnie 3/7
Pedekow przyznałem dużo – w granicach 3tysięcy na łebka [trudna walka itp.]. Enc jak zwykle przyznał część swoich Nowemu [liczą mu się poczwórnie]. Tym razem zatosowałem trik i psytałem graczy kto ich zdaniem grał najfajniej – laury zebrali Shahal i Daimos. Encu wziął sobie do serca żolnierską gware i od razu jego postać nabrała odpowiednich kolorów.
Teksty:
„Jestem Marcinem Lutrem Srebrnego Płomienia”
„Tak jest” [Shahal się zapomina odpowiadając Daimosowi]
EDIT:
Jeszcze a propos wypełnienia planów. Miałem dwie sceny w zanadrzu – raz scenę z zbrojnokształtnym bliźniakiem wyjasniającą sens ostatniej sceny ze zbrojnokształtnymi, dwa wyjaśniającą jak znikneła Zapadka. Nie zacząłem od nich sesji – błąd – potem nie miałem ich gdzie wcisnąć i w końcu wogóle się nie wydarzyły.