Może dziwnie to zabrzmi, ale wielokrotnie męczyłem się, prowadząc tę kampanię. Dręczył mnie mój zwyczajowy problem – okej, mam jakiś pomysł, ale nie wiem co z nim w praktyce zrobić. Jak przekuć go na fajne sceny na sesji, wciągającą fabułę? A przede wszystkim – fajnie, fajnie, powyjawialiśmy trochę sekretów ale jak ma wyglądać następna scena, do cholery?
Generalnie przyjście na sesję nieprzygotowanym (czyli co drugą sesję tej kampanii) jest bolesne i zniechęca do prowadzenia. W takich momentach brak mi było podejścia do gry a’la Burning Empires, gdzie każdy wymyśla jakąś scenę od siebie i historia sama toczy się do przodu.
Przed tą sesją posunąłem się do tego, że powiedziałem – nie wiem jak zacząć, wymyślcie coś. Efekt wyglądał mniej więcej tak. Gracze: „No to obozujemy pod lasem i…” Ja (wtrącając się): „A, dobra, już mam! No więc z oddali słychać…” :P
Z oddali ktoś się zbliża. Pogoda jest fatalna, może mgła, nie bardzo widać kto to, nie słychać żadnych głosów. Gracze szykują się do ataku, podejrzewając obecność stworów ożywionych rytuałem. Gdy tylko pierwsze sylwetki wyłaniają się spomiędzy drzew Krozen wypuszcza strzałę… i zabija na miejscu szamana kolejnego lossodańskiego plemienia. Lossodanie wydają z siebie potworny okrzyk i ruszają do ataku. Ich krzyki za chwilę zwabią na pole bitwy trzecią siłę – ów oddział nieumarłych, który przecież był w okolicy, tak jak podejrzewali gracze.
Sesja trzynasta była jedną długą sceną, sceną bitwy. Każdy z graczy dostał swoje pole, na którym mógł się wykazać. Krozen zadecydował, że będzie bronił Tarquillana, tak jak przyrzekł. Furin wraz z Cilisem zaczął wydawać rozkazy dla żołnierzy króla. Zaś Halin szybko wdał się w walkę w krainie cieni i snów.
Okazuje się, że nieumarli powołani do życia w trakcie rytuału nie są tu sami. Dowodzi nimi Mean – syn Pani z Jeziora, ale odmieniony – opętany przez samego Cienia. Pomiędzy drzewami czai się zaś nie kto inny jak Wielki Wilk – Trigog dający się ponieść swojemu wilkołaczemu przekleństwu.
Krozen dzielnie broni Tarquillana, jednak starzec jest przerażony. Po omacku ucieka w stronę lasu. Krozen rusza za nim. Kiedy nieumarli atakują znienacka na złączonych walką Lossodan i żołnierzy króla Furin dokonuje niemożliwego – skupia na sobie uwagę dzikich i czynem nadludzkiej charyzmy przekonuje ich, by walczyli pod jego dowództwem. Razem odpierają ataki trupów, lecz z każdą chwilą muszą się cofać.
Halin wchodzi do świata duchów – ktoś musi kontrolować potwory, walczą zbyt składnie. Tam odnajduje Meana, a raczej to, co zrobił z niego Cień. Staczają bój, w którym Halin okazuje się być potężniejszym z czarnoksiężników. W ostatniej chwili Mean pęka, i Halinowi ukazuje się jego prawdziwa, przerażona tym co się z nim stało, ludzka twarz. Krasnolud nie zna jednak litości i miażdży młodzieńca odbierając mu życie. Bez Meana-Cienia trupy nie są przeciwnikiem dla Furina. Bitwa jest wygrana… ale nigdzie w pobliżu nie ma Krozena ani Tarquillana. Z lasu słychać odgłosy walki.
Moment zniszczenia Meana był całkiem mocny – konkretny wybór i szybka decyzja Tomka, która miała potem swoje konsekwencje. Np. takie, że nie było okazji do przesłuchania Meana i dowiedzenia się, co tak naprawdę działo się z nim i Trigogiem w Annuminas, co obiecał im Cień itp. :P Oraz inne, na następnych sesjach. W sumie, jeżeli dobrze pamiętam, nie szczędziłem kości Meanowi-Cieniowi, ale Halinowi udało się go bez większego problemu pokonać.
Nie szczędziłem też kości dla Trigoga w postaci krwiożerczego wilka, gdy ten zaatakował Krozena. Tomek i Artur rwali się do tego, by mu pomóc, ale powiedziałem, że tę walkę musi stoczyć sam. I stoczył. Można powiedzieć, że była to ostatnia walka Krozena, przynajmniej Krozena jakiego znaliśmy. Zawsze stojący trochę z tyłu, nie panujący nad sytuacja młody krasnolud nagle pokazał (a chwilę później zyskał) pazur i wszedł w Trigoga jak w masło. Z tego co pamiętam walka była krwawa i brudna – z kłami rozrywającymi rany i tarzaniem się w leśnej ściółce :P Potężny (w moim przekonaniu) starożytny krasnolud uległ młodzikowi Krozenowi. Szok. Ale większy szok był wtedy gdy tuż po walce Wojtek zadeklarował „okej, zjadam jego serce”.
WTF? Moja pierwsza myśl była w stylu „mózg sobie zjedz, cymbale”, ale zaraz za nią szła druga „okej, fajnie, dlaczego Krozen chciałby zrobić coś takiego?!”. Więc na głos powiedziałem coś w stylu: „Nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie twoje myśli, nie twój zamiar. To coś, co dawało moc Trigogowi, jakaś starożytna klątwa, to ona zmusza cię do zrobienia tej rzeczy. Walcz z nią, walcz z wilkiem, bo jeśli przegrasz, przegrasz siebie.”
Jest jakaś ironia w fakcie, że sesja, której nie miałem ochoty prowadzić, przyniosła mi i Wojtkowi zapewne też, najmocniejszy moment w całej kampanii. Cała drużyna wpatrywała się w kości, którymi Krozen torował sobie drogę do grona superbohaterów. Mechanika Wstęgi super to akcentowała – za każdym razem rzuca się tylko jedną kością, ale każdy rzut może przeważyć szalę. Jest błyskawicznie, jest napięcie, to jest to. Krozen wygrywa. Wilk-duch, wilk-klątwa podkula ogon i przyczaja się gdzieś w jego wnętrzu.
Kiedy Wojtek wygrał zadałem mu pytanie – do którego z bohaterów chce być bardziej podobny – do Halina z jego mocą wpływania na duchy, czy do Furina, który z dnia na dzień stawał się coraz bardziej niezwyciężony? Wybór Wojtka padł na Halina. Stworzyło to między tymi postaciami pewną więź, co było kontynuacją innego mojego pomysłu, o czym więcej na następnej sesji.
Pozostało jeszcze tylko podsumować straty po bitwie i odnaleźć przerażonego Tarquillana. Większa część plemienia Lossodan oraz część żołnierzy króla zawróciła do Bree, reszta zaś ruszyła razem na północ. Cilis, ranny w walce trochę stracił blask; jasnym stało się, że Furin, który jako najpotężniejszy wojownik w drużynie od początku miał być superbronią na smoka, jest słuchany i podziwiany przez Lossodan i wielu żołnierzy.
Na koniec sesji zrobiłem to, o czym nie pomyślałem na sesji z pierwszym zombie attack – walnąłem cut-scenkę. W tejże scence smoczyca Gondring obserwuje całą sytuację za pomocą zdobytego przez siebie palantira. W jej głowie tworzy się plan, tak złowróżbny jak tajemniczy. Kurtyna.
Po sesji ustaliliśmy z Wojtkiem, że Wilk w jego środku jest skłonny dać mu moc, ale jednocześnie czai się, by odzyskać kontrolę. W dowolnym momencie następnych sesji Wojtek mógł do dowolnego testu dodać sobie dowolną ilość kości, dzięki tej mocy. Niestety, po wykorzystaniu Wilka musiał też stoczyć walkę: jego kości Magii vs taka ilość kości jaką poprawił sobie test. Ta zasada, jak się okazało działała bardzo fajnie i dała nam potem kilka emocjonujących momentów.
Cieniowi zadano poważną ranę wraz ze zgonem Meana, ale chyba niedostatecznie to zaakcentowałem. W konfrontacji wyglądało to tak, jakby to Halin, a nie Cień był potężniejszym czarownikiem.
Wróćmy jeszcze do momentu z deklaracją Wojtka i moją. Przyjrzawszy się temu po sesji na chłodno dostrzegłem, że cała sytuacja wyglądała tak: Wojtek: ostra/dziwna deklaracja – Ja: Tak? To teraz testuj, jak ci nie wyjdzie, tracisz postać. Dość hardcore’owa reakcja, nie? Ale, jak widać, czasami warto się do czegoś takiego posunąć. Myślę, że nawet, gdyby Krozen przegrał tę walkę, całość zostałaby odebrana bardzo dobrze. Właściwie to spodziewałem się tego i już zdążyłem sobie wyobrazić, że ciekawie będzie mieć takiego podwójnego agenta wśród bohaterów. Pierwsze, co bym nim zrobił, to… no cóż, zabiłbym Tarquillana rękami Krozena-Wilka spełniając mroczną przepowiednię wróżbity. Nie udało się, musiałem czekać na kolejną okazję.
I zobaczcie – mogłem to zrobić. Mogłem zadecydować, że wilk i tak na chwilę przejmuje kontrolę, ale dla mnie jako prowadzącego byłyby to zwykłe oszustwo. Jeżeli podejmuję decyzję, że to kości decydują o tym, czy Krozen pozostanie sobą, czy nie, to trzymam się ich werdyktu. Zdarzyło mi się grać u MG, którzy ignorowali tę zasadę, i wiem, że graczy coś takiego bardzo boli. Gdybym był przekonany, że lepiej będzie, gdy ja zadecyduję o obrocie spraw, nie zarządzałbym rzutu, tylko powiedział co się dzieje. I spieprzyłbym sobie najlepszy moment kampanii :P
Zresztą Wojtek też mógłby to zrobić. Wyobrażam sobie nieudane sceny po napisach kończących kampanię:
kadu: … to nie twoje myśli, nie twój zamiar. To coś…
Wojtek (przerywa): Ej, sorry, ale to mój zamiar. Zjadam jego serce i donośnie bekam.
kadu: -_-‚
Główną cechą następnej, czternastej sesji był to, że mieliśmy na niej gościa. Co z tego wyszło – w następnym odcinku naszej sagi :P