Jeżeli nie liczyć nastawionego bardziej na symulację Shifta, to ostatni styk z serią Need for Speed miałem w latach dziewięćdziesiątych. Później jakoś NFS nie wpadał mi w ręce. Ominąłem klasyczne części takie jak Porsche czy Most Wanted, nie grałem w filmowe Undercover, ani w nastawione na tuning Undergroundy. Grałem za to w rewelacyjnego Burnout Paradise, z którym spędziłem ładne kilkadziesiąt godzin, rozbijając niezliczone bryki na terenie rozległego Paradise City. Dlatego też, kiedy gruchnąłnews, że to właśnie odpowiedzialna za Burnouty ekipa Criterion Games będzie miała przyjemność stworzyć następną część serii, moja uwaga znów zwróciła się w stronę NFSa.
Jeżeli tak jak ja podejdziecie do Hot Pursuit oczekując Burnouta, możecie w pierwszej chwili odbić się od tej gry. Po przejechaniu wyścigu czy dwóch pomyślałem, że punktem honoru ekipy robiącej grę musiało być, by nikt nie mógł pomylić tej gry z ich poprzednią produkcją. Model jazdy jest inny i trzeba się do niego przyzwyczaić. Samochody o wiele wolniej reagują na nasze polecenia, w drift nie wchodzi się już tak płynnie, a w dodatku w pierwszych wyścigach ze specjalnych dodatków dysponujemy jedynie błyskawicznie wyczerpującym się nitro.
NFS: HP oferuje dwie ścieżki kariery – policjanta i kierowcy, biorącego udział w nielegalnych wyścigach. Moim zdaniem obie są równie ciekawe, choć zadania policyjne są zazwyczaj bardziej rozbudowane, a te dla ściganta – bardziej prostolinijne. Dla przykładu podczas prób czasowych policjantom odejmuje się punkty za stłuczki z innymi samochodami oraz ocieranie się o bandy i barierki. Otoczka fabularna jest taka, że mundurowy zostaje wezwany by dojechać w określone miejsce i pomóc w schwytaniu podejrzanego, a oficer nadzorujący ocenia jego poczynania. Dla odmiany kierowca po prostu musi pokonać określoną trasę w określonym czasie (dopiero w późniejszych etapach gry przeszkadzają mu w tym gliniarze). Jeżeli chcecie zdobyć złoto, to i w jednym i drugim przypadku wyścig sprowadza się do tego, by pokonać trasę jak najszybciej i praktycznie bez stłuczek/spotkań z bandami, ale jednak wersja policyjna wydaje się być bardziej stresująca.
Podczas gry odblokowują się rozmaite usprawnienia, które pomagają w pościgach/ucieczce. Policja będzie mogła korzystać ze zrzucanych za samochodem kolczatek, ustawianej na trasie blokady, impulsu elektromagnetycznego uszkadzającego samochód jadący przed nami oraz z helikoptera, który raz, że szybciej ściga uciekinierów, a dwa, że potrafi sam uziemić ich kolczatką. Ściganci oczywiście nie są bezbronni. Oni także odblokowują kolczatkę i EMP, a dodatkowo mogą skorzystać z turbo (które dopala nasz samochód o wiele dłużej i mocniej niż normalne nitro, pod warunkiem, że z niczym się nie zderzamy) a także z zakłócania, które blokuje impuls elektromagnetyczny i pozwala nam zniknąć z policyjnych radarów.
Im dalej w karierę, tym nasze wyścigi są zatem bardziej rozbudowane, dłuższe i… trudniejsze. W pierwszych godzinach gry zdobycie w trakcie wyścigu złotego medalu lub policyjnego wyróżnienia nie należy do zbyt wymagających zadań. Czasami trzeba daną trasę powtórzyć, ale da się wyhaczyć maksymalne wyniki bez wielkiego wysiłku. Wraz z szybszymi samochodami i dodatkowymi usprawnieniami gra staje się jednak coraz trudniejsza. W niektórych późniejszych wyścigach małym tryumfem okazuje się dojechanie do mety. Z pomocą przychodzi nam tutaj rosnąca znajomość tras, bez której ani rusz.
Jazda dowolna to nie jest akurat najlepszy element Hot Pursuit. Nie ma tu żadnych „znajdziek”, żadnych tablic, które trzeba zniszczyć. W zasadzie nic nas do niej nie motywuje. Można zawczasu sprawdzić, który skrót jest skrótem, a która poboczna trasa sprawia, że nadłożymy drogi, ale wydaje mi się, że autorzy wrzucili ten tryb po to, by się pochwalić. Pochwalić się krajobrazami, które w tej grze wykreowali. Hot Pursuit wygląda bowiem rewelacyjnie.
Czy zjeżdżamy z wysokiego wzgórza, czy pędzimy górskimi serpentynami, czy może suniemy po rozległej pustyni – gra co chwila stawia nam przed oczami wspaniałe widoki. Trasy przygotowano z dbałością o szczegóły i urozmaicono pojedynczymi budynkami, które niezmiennie świetnie pasują do otoczenia. Dodajmy do tego fakt, że samochody (zwłaszcza policyjne) wyglądają naprawdę ładnie, a jezdnia (zwłaszcza po deszczu) to prawdziwe mistrzostwo świata i otrzymamy grę, w której panowanie na szosie staje się prawdziwą przyjemnością. Criterion współpracowali tutaj z DICE – inną ekipą pod skrzydłami Electronic Arts, odpowiedzialną za serię Battlefield – i ta współpraca dała świetne efekty.
Jeżeli coś psuje wrażenia z jazdy, to będzie to zupełnie przeciętny soundtrack. Z reguły w ścigałkach jeżeli tylko mogę, włączam podczas wyścigu muzykę – tutaj po kilkunastu godzinach miałem już jej dość. Na szczęście można ją wyłączyć lub wrzucić swoją, a podczas hot pursuitów gra zupełnie inny, podniosły kawałek, odpowiednio pasujący do klimatu takiego wyścigu, niemniej jednak soundtrack jest raczej słabszą stroną gry.
Po dwudziestu kilku godzinach gry, dobrnąwszy do nastych poziomów gliniarza i ściganta, przyjrzałem się jeszcze raz nowemu Hot Pursuit. W zasadzie jest to gra bardzo minimalistyczna – lista wielkich nieobecnych jest naprawdę długa. Nie ma tu tuningu i nie ma fabuły. Nie ma własnoręcznego kupowania aut, nie ma malowania na ich wzorków (jest tylko wybór koloru) i nie ma widoku zza kierownicy. Nie ma miast i nie ma „znajdziek” urozmaicających jazdę dowolną. Niektóre rzeczy są, ale są stonowane – przykładowo model zniszczeń. Fury obtłukują się w wyniku walki na szosie i piękny w początku wyścigu samochód zmienia się w bryłę pogiętych blach, ale nie da się ich kompletnie zniszczyć i sponiewierać tak jak w Burnoucie. Jeżeli spojrzymy na to wszystko, widzimy grę, która bardzo mocno powraca do korzeni, nowy tytuł, w który grało mi się tak jak w pierwsze odsłony cyklu. Nawet wizualnie jest podobnie (choć przecież nieskończenie lepiej); trasy przez lasy Hrabstwa Seacrest przywołują wspomnienia z przeszłości. W tej prostocie tkwi duża siła.
Oczywiście rozgrywka sieciowa jest naturalnym rozwinięciem gry solo, choć ja nawet w moim ukochanym Dircie 2 po sieci grywałem bardzo mało. Hot Pursuit wykorzystuje dobrodziejstwa systemu Autolog – w każdym wyścigu widać wynik Waszych przyjaciół, co stawia przed nami kolejne wyzwania, już po zdobyciu złota. Miła rzecz, choć ja traktowałbym Autologa raczej jako skromny dodatek, niż istotę całej gry. W normalnych wyścigach po sieci wziąć udział może do ośmiu graczy w dowolnej kombinacji (pod warunkiem, że jest choć jeden gliniarz i choć jeden kierowca). To właśnie tu wyposażenie – wszystkie te kolczatki i impulsy elektromagnetyczne – znajduje swoje prawdziwe zastosowanie. Hot pursuity z konsolą są zupełnie niezłe, ale dopiero żywy przeciwnik pokazuje, jak miodna może być ta gra. Mimo że ja kupując grę wyścigową nie nastawiam się na multi, to po przejechaniu kilku wyścigów w nowym NFS z czystym sercem mogę te tryby polecić. Są po prostu świetne.
Jaki jest Hot Pursuit? Bardzo tradycyjny. Prosty, ale zarazem bardzo grywalny. Nawet jeżeli pierwsze wrażenie będzie dość chłodne, to po kilku wyścigach odkrywamy w nim bardzo fajną, wciągającą grę. Dodajmy do tego obłędną stronę wizualną (brakuje jedynie wygładzania krawędzi) oraz świetne multi i otrzymamy pozycję, którą warto mieć w swojej kolekcji. Krótko mówiąc: polecam.
Recenzja pierwotnie opublikowana w serwisie polter.pl
Redakcja tekstu: Katarzyna ‚Bagheera’ Bodziony