Nie grałem w żadną grę z serii Splinter Cell. Conviction trafiło w moje ręce z dwóch powodów – bo był to eX na X360 i dlatego, że co-optimus podpowiedział mi, że jest w nim osobna minikampania do rozegrania w co-opie. Co-opa ledwo ruszyliśmy z Gwoździem, ale ja na urlopie ograłem singla. Krótko o nim? O Chryste…
— sterowanie – widziałem różne głupie pomysły na sterowanie, ale to ze Splinter Cella mnie dobiło. Ja nie wiem po co oni przestawiają te przyciski ze znanego i lubianego schematu… W tej grze na lewym spuście zamiast celowania jest… przyklejanie się do osłon. Ale strzelanie oczywiście na prawym spuście. A celowanie na prawym grzybku… Jeszcze na niebieskim (psowy kwadrat) nie ma przeładowania a rzut specjalnym sprzętem, a przeładowanie na lewym grzybku. Nawet przebieganie od osłony do osłony, które wypada tak super w Ghost Recon Future Soldier, tutaj działa tak sobie (bo bohater nie przykleja się do osłon i trzeba dusić ten lewy spust – pod koniec gry aż paluchy bolą…). Makabra, horror, nędza na resorach. Oczywiście tylko jedno i nie można zmieniać.
# ten pomysł, że za zabójstwa wręcz ładuje się możliwość wykonania autokilla (zaznaczasz typów i walisz im headshoty na odpalającej się animacji), jest nawet spoko, ale tutorial jest słaby, a ułożenie przycisków jeszcze gorsze.
– gra ma trudność z wciągnięciem do fabuły kogoś, kto nie grał w poprzednie części. Dla nich ten wstęp pewnie jest ekscytujący, a ja miałem ochotę rzucić tę grę w kąt. Potem jest trochę lepiej, ale ogólnie fabuła mnie nie powaliła na kolana. Takie głupoty spiskowe.
+ chociaż sam kształt fabuły (twisty) jest pomyślany okej, tu bym się nie czepiał
– główny bohater – boju, co za ciul. Nie do lubienia. Straszny głos IMO.
# pierwsze misje takie sobie, w połowie gra nawet daje radę, ale w końcówce znowu sztampa z dużą ilością mocnych przeciwników. Da się znieść.
– zabił mnie też moment, gdy pani naukowiec mówi, że musimy dwa przyciski nacisnąc na raz, ale jesteśmy sami i nie damy rady, a nasz bohater zamiast kazać jej pomóc mówi, żeby uciekała i że jakoś sobie poradzi. Bosz…
– grafika moim zdaniem taka sobie, szczególnie animacje
— nie kupuję też pomysłu, że gra staje się praktycznie czarno biała, gdy jesteśmy w ukryciu. Przez to przez połowę czasu wygląda jeszcze gorzej niż normalnie.
– widać po tej grze, że to średniak. Nie śledziłem zajawek, ale myślałem, że choć te sceny przesłuchań (pamiętacie Fishera walącego czyimś łysym łbem w lustro?) wypadną spoko. Ale ponieważ jest to średnio dopicowana gra, to i one wypadły tak sobie.
+ kampania dla pojedyńczego gracza jest krótka. Tak z 6 godzin.
Podsumowując – przeszedłem, ale nie wiem po co. Nie wciągnęła mnie, gameplay przez fatalne sterowanie słaby. Co-opa nie planuję katować. Daję D – strata czasu – i zapominam o tym tytule.
Z tego co dziś widzę sterowanie w SC:C jest takie samo jak w Halo. W międzyczasie zdążyłem się do tego debilizmu przyzwyczaić ;>