Wcześniejsze Bioshocki bardzo mi się podobały, a DLC do dwójki – Minerva’s Den – uważam za najlepsze DLC ever. Prędzej czy później musiałem więc wziąć się za trójkę, dla niepoznaki nazwanej podtytułem Infinite. Udało się kilka tygodni temu i teraz postanowiłem napisać moje krótkie wrażenia z tego tytułu.
Niestety, nie są one przesadnie pozytywne. Wszystko przez to, że Bioshock Infinite okazuje sie być grą nie o tym, o czym myślałem, że jest. Ale po kolei i w punktach, jak zawsze. Zacznijmy od tego, co jest dobre.
+ grafika – jedynkę Bioshocka grałem na pececie i pamiętam, że strasznie podobał mi się w niej Unreal Engine. Delikatna plastikowość ówczesnej edycji tego silnika doskonale pasowała do jedynki, dodawała tylko do jej klimatu. Dwójkę grałem już na PS3 i byłem generalnie zawiedziony grafiką, bo miałem subiektywne wrażenie, że jest zwyczajnie biedna. Nadal miała ten sam styl, ale po sequelu spodziewam się zawsze skoku w grafice, a tutaj (pewnie z powodu zmiany platformy) była krokiem ale wstecz. Wiedząc, że trailery Infinite były z wersji PC nie nastawiałem się na jakieś cuda na PS3 i może dzięki temu trójeczka pozytywnie mnie zaskoczyła. Graficznie była przynajmniej tak dobra jak Dishonored (ktore w wersji na X360, w którą grałem, było naprawdę spoko), a na pewno o wiele lepsza od dwójki. Latające miasto Columbia ogląda się z przyjemnością i to się chwali.
+ walki – rozpoczynając tę grę zrobiłem to, czego zazwyczaj nie robię – wybrałem harda. Opis poziomu trudności był „jesteś weteranem gier FPS” no i kurka, przecież jestem. Po pierwszej (trudnej) walce przełączyłem na normala, ale level później znów włączyłem harda i na nim skończyłem Infinite. Normal jest po porstu banalnie prosty i przechodzi się sam, a hard stawia odpowiednie wyzwanie (choć momentami trzeba się naprawdę nagimnastykować). Niektorzy moi znajomi mówili, że nie podoba im się wybór broni i pałerków, ale dla mnie był spoko i ogolnie walki w trzecim Bioshocku podobały mi się. Szczególnie:
+ walki z handymanami – za każdym razem, gdy pojawiają się te puchy z sercem na wierzchu tempo naprawdę wzrasta. Trzeba przed nimi nieustannie uciekać ostrzeliwując się od czasu do czasu i łapiąc co popadnie z porozrzucanych po levelach broni. Świetny jest motyw z impulsami napięcia, które handymani puszczają na podniebne szyny zmuszając nas do zeskoczenia na jedną z platform.
+ finałowa walka na sterowcu – na hardzie dla mnie była dość trudna (powtarzałem ją tak z dziesięć razy), ale była widowiskowo rozegrana i nie nudziała się
+ Elizabeth – Elżbietka jest naprawdę bardzo fajnie wykreowaną postacią, a to, że wrogowie nie strzelają do niej było strzałem w dziesiątkę. Laska nie plącze się pod nogami jak zwyczajni towarzysze, a podrzucane przez nią spluwy („Booker, catch!”) są naprawdę pomocne (na hardzie).
+ Songbird – drugim superowym bohaterem tej gry jest Songbird. Za każdym razem, gdy melodyjka obwieszczała jego przybycie na mojej twarzy pojawiał się banan – „zaraz będzie rozpierducha” myślałem sobie – i była. No i w ostatnim levelu jego gościnne występy też są super :-)
# mówiący bohater – w poprzednich Bioshockach bohater był niemy. Wewnątrz tych gier mialo to sens, ale ja jestem wielkim fanem bohaterów posiadających własną osobowość (i nie wybija mnie to z immersji w świat gry). Booker de Witt jest wreszcie udźwiękowiony, ale… moim zdaniem wypada blado. Czasami rzuci coś cynicznego, ale jest tego za mało i ostatecznie powiedziałbym, że nie ma o wiele więcej charakteru niż jego niemi poprzednicy z dwóch poprzednich Bioshocków. Szkoda, więcej sobie po tym udźwiękowieniu obiecywałem.
– za mało walki na podniebnych szynach – mechanika ślizgania się po podnniebnych szynach bardzo mi się podobała (zeskakujemy patrząc w miejsce, w ktorym chemy wylądować, walimy skok i już). Niestety, było tego za mało, żebym powiedział, że czuję się tym nasycony. Pamiętana z trailerów scena, kiedy Booker ostrzeliwuje się z ludkami Vox Populi i potem rozwala sterowiec w grze wypadła słabiej. W ogóle drażniło mnie to, że…
– trailery pokazywały fragmenty, które nie pojawiły się potem w grze – czy to wizyta w księgarni, czy to walka ze sterowcem w takim kształcie, jak w trailerze – nie widziałem tego w grze i uważam, że to dziwne. Po co to oszukaństwo?
— ale ostatecznie tym, co zraziło mnie do tej gry, to [tutaj ostrzegam, że to spoiler i nie czytajcie dalej, jeżeli nie chcecie sobie zepsuć niespodzianki] fakt, że to nie jest tak naprawdę gra o facecie, który trafia do szalonego powietrznego miasta, by wyratować z niego wyjątkową dziewczynę. To gra o równoległych rzeczywistościach i kwantowym voodoo. Już w połowie gry, kiedy Elizabeth otwiera bramę do równoległej rzeczywistości, a potem do trzeciej… a potem bohaterowie nie wracają do swojej, tylko kontynuują jakby nigdy nic, wydało mi się, że coś jest nie tak. Dwójka genialnych bliźniaków pojawiająca się w różnych miejscach podobała mi się, ale już fakt, że ostatecznie gra okazuje się być podróżą po jakimś wieloświecie – już nie. Zwłaszcza w końcówce, gdy wszystko się zapętla i logika świata zupełnie się rozjeżdża. Po finalnej scenie powiedziałem – wow, niezłe, szkoda, że zupełnie bez sensu.
Także z jednej strony jest to gra o ratowaniu damulki w opresji, a z drugiej okazuje się być zrytą fantasmagorią, ocierającą się o (żałosne moim zdnaiem) „Źródło” Aronofskiego. Szczególnie widać to w finale, gdzie z jednej strony mamy wypaśną i sycącą walkę finałową, a chwilę potem jakieś fakapy z równoległymi światami. Ale mimo wszystko przyznam, że Bioshock Infinite nigdy mnie nie zniesmaczył, więc nie przekroczył bariery pretensjonalności, za którą jest tylko ocean rozczarowania.
—
Także w skrócie – Infinite wydał mi się niepotrzebnie przekombinowany fabularnie. Poprzednie gry z serii były szalone, ale nie były nonsensowne. W tej autorzy poszli o krok za daleko. Ostatecznie daję Bioshockowi Infinite słabe C – można zagrać, ale szału gra niestety nie robi. Nie powiem, że czas, ktory jej poświęciłem uważam za stracony, ale na pewno nie będzie to tytuł, który będę długo pamiętał. Szkoda.
[…] chodzi o największy zawód, to w singlu będzie to Bioshock Infinite, który jest moim zdaniem bardzo przereklamowany. To niezła gra (strzelanie jest spoko, choć […]