Nie do dziś wiadomo, że Naughty Dog, to topowy developer. Wszystkie trzy Uncharted były kapitalne, więc nie było mowy o wtopie w przypadku The last of us. Ja nie jestem jakimś wielkim fanem gier o zombie, więc nie kupiłem TLOU w okolicach premiery, tylko poczekałem na przecenę na PS Store. Doczekałem się w święta.
(PS3 mam od trzech lat i co roku w okolicach nowego roku gram w coś od ND. Jakoś tak się zabawnie złożyło.) Gra miała zajebiste recenzje i wygrywa teraz różne plebiscyty (np. na grę roku na PSSite, żeby nie szukać daleko) – trochę ciężkie zadanie co tytuł trafiać na sam szczyt, ale i tym razem się udało. Jest trochę rys na tym diamencie, ale nic wielkiego.
+ sytość – w przeciwieństwie do tytułów multiplayerowych (które uzależniają jak crack i chce się grać w nie cały czas) są takie singlowe tytuły, po skończeniu których ma się ochotę trochę odpocząć od gier, żeby nie psuć wrażenia. TLOU jest właśnie taką grą. (Ja oczywiście próbowałem po nim grać w Crysis 3 i ledwo mogłem znieść ten crap.)
+ grafika – bardzo podobało mi się jaki efekt Naughty Dogom udało się osiągnąć na starej szkapie PS3 – widać wielką dbałość o detale (super są zwłaszcza rozmaite instalacje przemysłowe, most jesienią itp.); niektóre levele (np. ten, który zaczyna się od zająca) wyglądają po prostu bosko.
– drobne błędy w grafice – z drugiej strony czasami widać prześwity między teksturami, a pojedyncze lokacje bywają takie se
# ogólnie jeżeli chodzi o miejscówki, to nie jest to, moim zdaniem, jakiś wybitny tytuł. Zwłaszcza w pierwszej połowie gry zarośnięte przez roślinność miasta trochę mnie nużyły. Z drugiej strony taki winter resort podobał mi się bardzo bardzo.
# podobny problem mam z arenami, jak pozwoliłem sobie nazwać zamknięte obszary, które trzeba oczyścić z wrogów. Niektóre są naprawdę zajebiście pomyślane (np. ten po zasadzce, którą widzieliśmy w jednym z trailerów – czysty geniusz! albo taki inny w miasteczku Billa – wiecie który), niestety inne są takie sobie – kilka osłon porozrzucanych tak, żeby można było podejść przeciwników i tyle – zero finezji (np. hotel, opuszczone centrum zony przejętej od wojska, a już zwłaszcza wojskowe “okopy” w szpitalu). Drażniły mnie tez miejsca, gdzie po zagęszczeniu cegieł i butelek było widać, że będzie dym. To trochę jak osłony w gearsach – patrzysz na pomieszczenie i wiesz, skąd będą nawalać przeciwnicy. Te butelki i cegły powinny się podświetlać tylko podczas walki.
– intelekt growej Ellie – jestem na tak względem tego, że ona sobie radzi. Ale jestem mega na nie względem tego, że ja się skradam, żeby klikacze mnie nie usłyszeli, a ona jak gdyby nigdy nic przypomina sobie, że powinna iść za mną i biegiem obok potworków. Smuteczek, tego typu kiksy burzące zawieszenie niewiary nie powinny się zdarzać w takim tytule.
+ bardzo przyjemną częścią tej gry jest to, że jest dość długa (mi na hardzie zajęła 15 godzin). Dzięki temu czuć ciężar podróży bohaterów, jest też czas, by się z nimi zżyć i obserwować ich przemiany. Ogólnie ze względu na skradany charakter walk jest to taka niespieszna gra, z tylko okazjonalnymi wybuchami przemocy.
+ smutek – kiedy czytałem Drogę McCarthy’ego oczekiwałem mega ponurego klimatu. Droga była w miarę, ale naprawdę dołujące i smutne są fragmenty TLOU. Czy to w nagraniach/zapiskach znajdowanych w ruinach, czy to w uwagach Joela, czy w tym, do czego zmusza go podróż – jest tu mnóstwo scen, które są przytłaczające. Nawet kiedy są przewidywalne, to jednak robią wrażenie.
+ wyczucie – wiele, naprawdę wiele scen w tej grze rozegrano w sposób zaiste doskonały. Biją tam gdzie boli, zaskakują, pozwalają nam domyślać się tego, co najgorsze, na chwilę zwątpić w bohaterów albo cieszyć się jak dziecko z ich tryumfów. Nawet brutalne sceny (tasak! finishery!) są genialne. Walki też są odpowiednio mięsiste.
+ kreacje bohaterów – Troy Baker jest świetny jako Joel (o klasę lepszy niż bezpłciowy bohater Bioshock Infinite, Booker), ale Ashley Johnson jako Ellie to dla mnie mistrzostwo świata. Podoba mi się ich rys, podoba mi się dubbing, i podobały mi się ich animacje w scenach przerywnikowych. O przemianach już pisałem.
++ [SPOILER] jest taki rozdział, w którym byłem absolutnie, ale to absolutnie dumny z Ellie i mowa oczywiście o jej popisach w zimowym resorcie. Dla mnie był to zdecydowanie najlepszy fragment gry i to dzięki niemu zdecydowałem się dać TLOU A, a nie B. Dynamiczny, brutalny, emocjonujący – no po prostu crème de la crème [/SPOILER]
# gra nie była dla mnie jakaś bardzo trudna. Było kilka fragmentów, które musiałem powtarzać, ale nic takiego, żebym zgrzytał zębami. Ponoć w Survivor Mode jest okropecznie trudna, ale chyba nie będę w nią grał drugi raz. Na hardzie rzadko kiedy brakowało mi apteczek, amunicji częściej ale zazwyczaj miałem te kilka sztuk, by obronić się przed zarażonymi. No ale ostrożnie grałem i tylko kilka razy wdałem się w niepotrzebną strzelaninę.
+ motyw przewodni – i ogólnie muzyka – bardzo fajne.
– trofeum za rozmowy – nie znoszę takich rzeczy. Zawsze w takich grach próbuję przesłuchać wszystkie dodatkowe dialogi i tak też było w TLOU… tylko do niektórych dialogów nie pojawia się ikona trójkąta i trzeba je odpalić na czuja (dartsy). Nie nosz, do diabła, co za cholerstwo, pies je trącał. W ogóle w trakcie całej gry dostałem jedno trofeum (!) – za sporządzenie wszystkich możliwych sprzętów, a po zakończeniu gry jeszcze tylko trofki za poziom trudności. Nie jestem tez fanem trofeów za new game+, ale może się nie znam.
W multi nie grałem. Może zagram, to wtedy napiszę co i jak.
Także mój werdykt dla tego tytułu – A – rewelacja. Grając trochę się wahałem, ale ostatecznie emocje przeważyły. No i kontrast z Crysisem 3, he he. Kiedy o tym myślę, to nie jest to moja gra roku, ale na pewno w top… eee w top 4 obok Dead Space 2, Tomb Raidera i Dishonored ;-)
Skala: A – rewelacja – B – z przyjemnością – C – ujdzie w tłoku – D – padaka.
[…] im A: Dishonored, Tomb Raider, Dead Space 2, Modern Warfare 3, Starhawk, Dead Space Extraction i The Last of Us. Same strzelanki-zabijanki :-) Trudno by mi z tego grona wybrać nawet najlepszą trójkę. Acha, […]