Nie grałem w poprzednie części Maxa Payne’a, więc nie napalałem się na trójkę. Zagrałem w nią głównie dlatego, że Tomek Sokoluk mi ją polecał, a on zazwyczaj ma niezłego czuja. Tym razem też tak było.
Grałem oczywiście tylko w single, bo nie posiadam i do premiery Titanfalla nie będę posiadał konta gold. Zresztą multi w tytułach Rockstar zasadniczo mnie nie interesuje. OK, wrażenia zwyczajowo w punktach:
+ miejscówka – akcja gry toczy się głównie w Sao Paulo i muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało. SP jest przedstawione jako miasto brudne, pełne korupcji i szwindli, w którym bogacze latają na imprezy helikopterami, a biedota żyje pod kontrolą gangów w fawelach. Miejscówka wypada odpowiednio mocno.
++ kształt fabuły – fabuła opowiedziana jest zręcznie – jest kilka retrospekcji, jest nieustanny prawie komentarz Maxa z offu, sceny są odpowiednio pomieszane, a intryga rozwija się w interesujący sposób. Duży plus.
+ metamorfozy Maxa – w trakcie gry Max kilkukrotnie zmienia ciuchy, a także fryzurę; czasami jest nie do poznania. Widać przywiązanie do szczegółów, np. ubranie rwie mu się, kiedy upada z wysokości, poci się się w wyniku wysiłku itp. Przywiązanie do szczegółu – to jest moim zdaniem jedna z najważniejszych cech dobrej gry. Hawajska koszula rulez ;-)
+ niezłe jest też to, że Max nie rozumie lokalnego języka. Kiedy miejscowi nawalają po portugalsku, gra pokazuje napisy… po portugalsku. Ja po portuglasku nie mówię, wczuta była zatem podwójna. Czasami Max wprost mówi z offu „nie trzeba było zrozumieć lokalnego języka, by widzieć, co się tam działo”. Funny.
+ kiczowate elementy zrobione tak jak trzeba – kiedy grałem w Maxa, cały czas na myśl przychodziły mi tytuły drugiego sortu – gra bowiem cały czas operuje chwytami z lekko kiczowatymi, które – gdyby były użyte bez namysłu – drażniłyby. Mam na myśli szczególnie dwie gry – Kane & Lynch 2 oraz Sniper: Ghost Warrior. Z K&L2 kojarzył mi się styl graficzny – tam mieliśmy Hong Kong kręcony jakby kamerą z ręki, brudny, roztrzęsiony. W Maxie zaś przez to, że bohater jest przez większą cześć gry zrobiony, na ekranie non stop mamy drażniące skacowane oko Maxa błyski, a do tego migawki, rozdzielenia ekranu a’la kadry komiksowe itd. Co do Snipera, to wszyscy pamiętamy najlepszy element tej gry – snajperską kulę, której lot od naszej broni do głowy przeciwnika obserwujemy w perwersyjną przyjemnością. W Maxie jest to zrobione nawet lepiej – kiedy zabijamy ostatniego przeciwnika w miejscówce włącza się ten właśnie tryb, a my, jeżeli chcemy (a często chcemy), możemy wsadzić niefortunnemu koleżce jeszcze kilka dodatkowych kulek cisnąc spust pada. Fajne, bo z jednej strony zrobienie z wroga sita jest satysfakcjonujące, a z drugiej tej amunicji czasami naprawdę będziemy za chwilę potrzebować. Taki guilty pleasure.
+ poziom trudności – wybrałem normalny, który miał oferować solidne wyzwanie. Tak było, poziom był zbalansowany idealnie, duży plus za to.
– no, może poza pojebaną sceną w końcówce, kiedy kolejni żandarmi przyjeżdzają i przyjeżdzają i przyjeżdzają, aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie powinien zrobić czegoś innego, niż strzelanie do nich (przez co ginie się dodatkowe kilka razy).
+ ostatnia szansa przed śmiercią – jeżeli mamy zejść z tego łez padołu Maxowi zwalnia się czas, ekran szarzeje, a my próbujemy wsadzić kulkę naszemu zabójcy. Jak wsadzimy, to niedoszłemu zabójcy, bo Max zużywa jedną porcję piguł przeciwbólowych i zasuwa dalej. Przy okazji po takim prawie śmiertelnym postrzale zaczynamy leząc na glebie – nice touch.
+ obrażenia broni – wychylasz się do strzelby, dostajesz strzała i giniesz. Normalnie byłby to niezły hardcore, ale Max ma spowalanianie czasu, więc możesz przeciwników wyprzedzić i z tej strzelby nie dostać. Syte.
– głos głównego bohatera – szczerze mówiąc nie byłem przekonany do tego dubbingu (mowa o angielskim, gra jest spolszczona kinowo). Nie był ordynarnie zły, ale nie powiem, żeby mi się jakoś specjalnie podobał.
– pierwsza z trzech części gry – jest niezła, ale ogólnie najsłabsza. Choć może na moje wrażenia miał wpływ fakt, że dopiero po niej ustawiłem sobie czułość celowania na (he he) maxa, co powinienem był zrobić na samym początku (a podniosłem tylko trochę). Spieprzyłem sobie tym tę część, bo w niektórych walkach więcej się irytowałem celowaniem niż cieszyłem z rozpierduchy.
– trofea za przejście gry milion razy – żeby zrobić meeeega trudną platynę trzeba by tę grę przejść minimum trzy razy i to raz w trybie, gdy nie ma ostatniej szansy, a śmierć oznacza powrót do początku gry. Fuck!
# na marginesie dodam, ze grałem na X360 i gra jest an dwóch płytach, ale instaluje się tylko pierwszą.
Ogólnie – żal w Maxa Payne’a 3 nie zagrać, nawet, gdy nie grało się w poprzednie części. Jeżeli ktoś grał, to na moje oko było sporo nawiązań. Nie jest to może coś, co rzuciło mnie na kolana (zwłaszcza pierwsza część rozgrywki), ale kawał sytej, brutalnej gry – pierwszorzędny tytuł drugorzędny, chciałoby się rzec.
Moja ocena: B
Skala: A – rewelacja – B – z przyjemnością – C – ujdzie w tłoku – D – padaka.
To Snajper zerżnął bezczelnie z wcześniejszych Payne’ów- tam chyba po raz pierwszy śledziło się pocisk w zwolnionym czasie
Nie no, oczywista. Niemniej jednak nadal rozmawiamy o z lekka dziadowskim ragdollu jako jednym z kluczowych elementów gry.