Lubie sobie czasami zagrać w Need for Speed, bo lubie arcade’owe ścigałki. Dlatego tylko kwestią czasu było, kiedy w moje ręce trafi Rivals. Dodatkowo gier na PS4 nie jest tak znowu dużo i prócz Killzone’a łatwo wymienić jedną na drugą. Po fiasku CoD: Ghosts skorzystałem z gametrade (polecam) i w efekcie ograłem też nowego NFSa.
Sytuacja z NFSem była ostatnio trochę dziwna. Cztery lata temu Criterion, świeżo po zajebistym Burnout Paradise, zrobił zajebistego Hot Pursuit a ja sieknałem w nim platynę. Potem były już jaja. Black Box zrobili takiego se The Run na Frosbite Engine i zostali odsunięci od serii. Potem Criterion zrobili Most Wanted (który był okej, ale mnie jakoś nie wciągnął) i zostali w praktyce rozwiązani (w 80% przeniesieni do Ghost Games). Teraz Ghost Games zrobiło na Frostbite 3 NFS Rivals i… no nie oni, ale ich brytyjski oddział został rozwiązany. WTF EA, nie radzisz sobie ze swoimi developerami?
Także nie nastawiałem się na wiele przy Rivals, może oprócz grafiki. Nie przepadam za Frostbite, ale powinien być w stanie wygenerować tę next genową, oprawę, nie? Nie?
Ograłem tego Rivals nawet solidnie, bo poświęciłem mu ponad 20 godzin i takie są moje wrażenia:
– pierwsze wrażenie – na początek ta gra mnie wnerwiła. Dlaczego? Można ją uruchomić po zainstalowaniu małej części z tych kilkudziesięciu Gb, które ona instaluje na dysku, ale nie polecam tego, bo jeżeli gra instaluje się jeszcze w tle, to po zakończeniu tutoriala wiesza się i szlag trafia save’a. Nowe wspaniałe funkcje nowej wspaniałej generacji, nie? Żenada.
+ grafika – okej, grafika jest nawet fajna. Mnóstwo śmiecia lata w powietrzu, duperele na poboczu dają się rozwalić, przez drewniane barierki jedzie się jak kombajn przez zboże. Powiedzmy, że to kupuję. Ale jak z co drugą rzeczą – Rivals zaraz to psuje:
– doczytujące się tekstury – normalnie nie ma z tym problemu, ale zdarza się to często gdy zaczynamy wyścig i kamera na chwilę spogląda za nas, by uchwycić mijających nas ścigantów i to jest lipa. Zdarza się też, mi ze dwa razy podczas gry, że zmieniamy rejon świata, a tu nagle w następnym nie wczytały się tekstury i jedziemy zaskoczeni przez krajobraz bez mała kosmiczny. Frostbite Engine…
— system kolizji – jeżeli myśleliście, że heca z teksturami, to wpadka, to system kolizji jest czymś, co potrafi solidnie dobić. Znane z Battlefielda nagłe przyspieszenia powracają podczas karamboli. Czasami coś, co powinno być lekkim otarciem pyrga naszym samochodem niczym kulą we flipperze (co jest szczególnie zabawne, gdy jedziemy np. dwutonowy Bugatti). Uruchamiająca się wtedy animacja (choć w innych tytułach nie narzekam na coś takiego) wybija z rytmu i drażni, zwłaszcza, że gra ma wnerwiający zwyczaj spawnować nas po kraksie pomiędzy gliniarzami albo na ich drodze. A kiedy coś takiego zdarzy się pod koniec piętnastominutowego wyścigu (jest jeden taki), to bluzgi lecą aż (nie)miło. System kolizji to najgorszy element Rivals.
+ krótkie wyzwania – jeżeli najgorsze mamy już za sobą, to omówmy coś milszego. W Rivals za każdym razem gdy spawnujemy się na mapie wybieramy wyzwanie – zazwyczaj trzeba wygrać jakiś event, zrobić jakąś akrobację (drift, skoki), trafić kogoś sprzętem używanym podczas wyścigów. Przez całą ścieżkę fabularną mamy zawsze po trzy do wyboru i to jest okej. Potem, po jej skończeniu możemy robić pozostałe i to już momentami jest męczące (bo by levelować musimy też zrobić te, które nie wydały nam się atrakcyjne), ale da się znieść.
# jeżeli już wspomniałem o fabułce – jest dość krótka i dzieli się na część dla ściganta i tę dla gliny. Rozgrywa się w całości wewnątrz filmików między levelami i nawet jako tako łączy się w jedną całość. Nie jest to nic specjalnego, ale nie jest to też minus.
# mechanizmy rozgrywki – moce, mechanika jazdy – nic specjalnie nowego, jeżeli grało się w poprzednie części. Gliny mają kolczatki, ściganci turbo. Gliny kupują tylko sprzęt do pościgów, a samochody dostają za darmo – ściganci kupują wszystko. Arcade’owy standard.
– eventy typu interceptor – najłatwiej wygrać niszcząc na chama glinę, a nie uciekając przed nim. Jak zwykle słabe.
++ narastający pościg – gdy gra się ścigantem poziom pościgu stale wzrasta, a razem z nim mnożnik punktów. Im dłużej gramy w danej sesji, tym więcej zarabiamy (jest trofik za 500 kafli na raz), ale jednocześnie coraz trudniej jest nie dać się złapać. Fajnie pompuje to adrenalinkę, gdy goni nas cała policja z mapy ;-) Gdyby tylko system kolizji nie robił nas w balona…
+ płynne przechodzenie między eventami – kończysz wyścig, ale gliny ścigają cię nadal; uciekając przed nimi rzucasz wyzwanie mijanemu ścigantowi i ciśniesz dalej. Działa to bardzo fajnie i czuć, że tym razem do otwartego świata ktoś podszedł z namysłem.
– okazjonalny brak swobody – gliny prawie nigdy się nie odczepiają, a nawet jeżeli, to zaraz trafia się na kolejnego i pościg się wznawia. Gliniarz nie ma takich problemów, bo jak nie chce, to nie dołącza się do pościgu i tyle. Ale rajdowcem też chciałoby się od czasu do czasu pojeździć dla przyjemności.
# znajome tereny – wiele miejscówek jest zrobionych tak, że bardzo przypominają te z Hot Pursuit. Niestety, nie są tak dobrze zaprojektowane, a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Dodatkowo świat wydaje się mniejszy i słabiej zrobiony niż w innych grach tego typu (np. Forza Horizon miała o wieeele fajniejszy). Mnie osobiście trochę irytowały tez przejścia – region górski ze śniegiem przechodzący wprost w słoneczną pustynię. WTF?
# dzielenie świata z innymi graczami – w jednej sesji może ich być z sześciu. Całkiem fajnie wychodzi, gdy jedziemy sobie nasz event, a po drodze mijamy innych graczy – czy to ścigantów, czy gliny. Niestety, to rozwiązanie ma też swoją złą stronę:
— przenoszenie hosta – kto miał ten wspaniały pomysł, ja się pytam?! Co to za jaja, że nagle gra się zatrzymuje i czekamy aż przegrają się dane?! Facepalm.
– muzyka – szczerze mówiąc niezbyt mi się podobała. Jest kilka wpadających w ucho kawałków, ale też więcej niż zwykle (a przynajmniej tak mi się wydało) siary. Słabo, ale to nie jest najgorsze, bo kawałki można przełączać. Najgorsza jest:
— muzyka w hot pursuitach – nużąca, irytująca, nachalna. Tyle mogę o niej powiedzieć. Niestety towarzyszy nam przez połowę gry… Da się ją co prawda wyłączyć i zostawić tylko silniki, ale przy tym wyłącza się jednocześnie normalne kawałki, nie da się tylko jednego z dwóch. Ja pod koniec jeździłem już tylko z dźwiękami silnika, czego normalnie nie robię.
# multum złotych trofeów – w tym ze dwa za zupełnie bzdurne rzeczy, które powinny być najwyżej brązowymi trofeami. Bez sensu sytuacja.
Całościowo NFS Rivals nie jest grą nieudaną, ale taką, której warto poświęcić najwyżej kilka(naście) godzin na przejście, bo potem robi się bardziej irytująca niż fajna. Myślałem, czy nie dać jej może C+ (można), ale potem miałem momenty, że zastanawiałem się, czy w ogóle jej nie odradzić (D). Ostatecznie jest to tytuł, który wstydu może nie przynosi, ale nie zapisze się złotymi zgłoskami w annałach serii. Czyli ujdzie w tłoku.
Werdykt: C – ujdzie w tłoku
Skala: A – rewelacja – B – z przyjemnością – C+ – można – C – ujdzie w tłoku – D – padaka