RDR wyhaczyłem kiedyś w 2011stym. Zagrałem 2h singla, zagrałem wszystkie misje co-opowe. Bawiłem się dobrze, ale nie chwyciło mnie. Puściłem grę dalej, gdy dostałem ją z PS+. Musiała swoje odczekać.
Trzy lata i jedną generację sprzętu później przeczytałem gdzieś plotkę, że planują dwójkę. I myśl mnie naszła – trzeba jedynce dać jeszcze jedną szansę. W końcu każdy, kto w to grał, mówił, że gra wymiata. No to odpaliłem singla zaczynając fabułę od początku.
# pierwsze wrażenie – po GTA V, po The Last of Us grafika RDR wydaje się na pierwszy rzut oka taka sobie. Sekwencja otwierająca grę dziś jest niestety trochę biedna, a ząbkowane krawędzie kłują w oczy. Na szczęście to tylko pierwsze wrażenie, bo potem niejeden raz RDR zaskoczy nas urokliwymi widokami i gra się w nie bez zgrzytania zębami.

+ klimat – największym atutem tej gry jest konsekwentny klimat. Niczego tu nie brakuje – miejscówka jak przystało na western, pojedynki rewolwerowe, zaganianie krówsk z pastwiska, snake oil salesman, pierwsze pokazy kinowe, bandyci, dyliżanse, Meksykanie, etc. etc. Wszystko to razem o wiele bardziej przemawia do mnie niż gangsterka w GTA.
+ miejscówka – pogranicze amerykańsko meksykańskie wypada w tej grze bardzo dobrze. Niby same półpustynie, a jednak gra ma zgrabnie rozgraniczone rejony i wizualnie nie nudzi się. Rewelacyjną robotę robi też nieboskłon. Zdarzyło mi się zatrzymać konia, żeby popodziwiać widoki.
# sterowanie – w GTA V od razu wyłączyłem drażniącego mnie autoaima, ale w RDR, co ciekawe – nie. Autoaim (normalny, bo jest jeszcze casualowy) fajnie się sprawdza podczas gonitw/ucieczek konnych, kiedy trzeba tylko przycelować mniej więcej w goniących nas jeźdźców. Z eksperckim (czyt – normalnym) celowaniem jest to naprawdę trudne. A z autoaimem – całkiem przyjemne, czujemy, że nasz bohater jest niezłym kozakiem. Oczywiście czasami, kiedy przeciwnicy są blisko siebie wpada się w schemat przyceluj, strzel, odpuść, powtórz, co jest mocno takie se, ale cóż, taki już urok autoaima.

– tutoriale – tutoriale są imo beznadziejnie rozwiązane, bo pojawiają się w rogu ekranu, ale nie stopują gry i nie ma czasu, by je czytać. W efekcie po 20 godzinach gry np. takie pojedynki rewolwerowców dalej grałem na czuja, co skutkowało nieplanowanymi zgonami.
+ bohater i jego otoczenie – John Marston bardzo podobał mi się jako bohater. Jeszcze bardziej podobało mi się to, jak zmieniało się moje postrzeganie tego bohatera i otaczającego go świata w zależności od części gry. Raz wydaje się, że się stacza, potem widzimy go jako jedynego trzeźwo patrzącego na sytuację.
++ końcówka – wszyscy mówią, że RDR to gra, która ma naprawdę dobre zakończenie. Ma. Mnie nic tak dawno nie zakręciło, ostatnie tego typu wrażenia miałem przy Fallout New Vegas. Na tym zakończę, żeby nie spoilować. I nie mówcie, że tytułu sprzed tylu lat ne da się zaspoilować, bo przypominam, że RDR nei wyszło nigdy na PC i jest moim zdaniem jednym w lepszych argumentów, ze konsolę prawdziwy gracz powinien mieć.
+ muzyka – nie dość, że ścieżka dźwiękowa jest nienarzucająca się, ale klimatyczna, to dochodzą do tego jeszcze kawałki Jamiego Lidella i Jose Gonzaleza. Zajebista sprawa, plus sto procent klimatu.
+ free roaming – jest co robić w tym świecie i przez 25 godzin, jakie zajęła mi kampania, nie nudziłem się wcale. A to polowałem na zwierzęta, a to pomagałem losowo spotkanym osobom, a to robiłem misje dla nieznajomych, czy łapałem złoczyńców i ciągnąłem ich za swoim koniem przez prerię. Jest tego sporo, stale coś się dzieje i zasadniczo jest spoko, nawet jeżeli akurat podziwiamy miejscówki zbierając ziółka :-) A mówię tylko i single playerze.

+ Landon Rickets i jego sceny. Miss MacFarlane i jej sceny. W ogóle gra jest pełna barwnych postaci pobocznych. Nawet ci, których ja bym osobiście najchętniej uśmiercił (Seth), byli ciekawi. Ale nie miałem takiej możliwości. To spostrzeżenie prowadzi nas do:
– źle rozłożone (niekiedy) misje głównej fabuły – niby wiem, że to action adventure a nie erpeg, ale ta gra bardzo zyskałaby na tym, gdyby nie trzeba było rozgrywać wszystkich misji fabularnych. Czasami chciałoby się olać jedną z frakcji albo jakiegoś bohatera pozostawić, nie brać go ze sobą. Czasami tworzy się taki niezbyt sensowny galimatias – a to pomagamy jednym, a to drugim, i tylko czasami ktoś rzuci uwagę, że trochę nie fair tak postępować, tyle konsekwencji. Ostatecznie i tak zrobimy wszystkie misje i tak, tylko kolejność się zmienia. W GTA V mnie to irytowało i tutaj tak samo. Gra bynajmniej nie straciłaby na tym, gdyby można było zrobić new game+ i przejść ją jeszcze raz zmieniając część misji fabularnych.

+ fabuła – mimo tego fabuła jest moim zdaniem mocną stroną RDR. O końcówce już napomknałem, ale i poszczególne misje są fajne. Również poboczne – np. “I know you” była bardzo prosta, ale mega dodawała do klimatu całej opowieści. Podobają mi się tez leciutkie elementy nadnaturalne – postacie, które okazują się być duchami itp. Co prawda przez większość czasu główny wątek nie bardzo się nie posuwa, ale jeżeli dzięki temu mamy okazję zasmakować życia na umierającym Dzikim Zachodzie, to ja taką konstrukcję fabuły kupuję.
# co-op w tej grze tez był spoko, ale teraz w niego nie grałem, więc nie będę o nim wspominał. W każdym razie te trzy lata temu grało się w niego z przyjemnością, choć krótko. Multi nawet nie odpalałem.
# przy takim kształcie tej gry, jej fabuły i wydźwięku chciałem też zwrócić uwagę na fakt, że pomysł na dodatek Undead Nightmare wydaje się być prawdziwym bluźnierstwem. Ogram go, bo jest wyceniony bardzo fajnie, ale najpierw muszę kilka tygodni ochłonąć po właściwym RDR.

Werdykt: A – rewelacja
Skala: A – rewelacja – B – z przyjemnością – C+ – można – C – ujdzie – D – padaka
Red Dead Redemption to gra niezwykła. Ja z początku nie zachwyciłem się nią, potem w trakcie gry nie byłem do końca przekonany co do jej geniuszu, a po ograniu zakończenia nie mogłem zebrać szczęki z podłogi. Tytuł, który miałem już w sumie zamiar pominąć, natychmiast trafił do mojego osobistego top 3 zeszłej generacji (obok Prince of Persia Zero i Mass Effect 2). Jeżeli plotki o dwójce się potwierdzą, kupuję na premierę bez żadnych wątpliwości.