Moje 3gr – RPG umiera 

Postanowiłem wrzucać na bloga krótkie notki na jakiś temat – taka niezobowiązująca, subiektywna, niepoukładana publicystyka erpegowa. Na początek: „nie ma w co grać” i „RPG, dlaczego umierasz”.

Zawsze, gdy słyszę takie biadolenie, patrzę na swoją półkę z erpegami. Większość tytułów, które mnie nie obchodzą, posprzedawałem (teraz, dzięki targowisku erpegowemu założonemu przez Khakiego na fb pewnie pozbędę się kolejnych). Niektórych z nich żałuję (Dzikie Pola 1ed), ale zawsze mam na półce dość rzeczy, do których jeszcze nawet na serio nie podszedłem, że myślę sobie – nic, tylko siadać i grać.

Np. w to. Warhammer for scale.
Np. w to. Warhammer for scale.

Oczywiście słowa o upadku RPG padają najczęściej w kontekście rynku wydawniczego w Polsce. Nie wiem, może jestem w tym osamotniony, ale nie do końca rozumiem po co erpegowcowi ten rynek? Od kiedy pamiętam wisi mi i powiewa, co się właściwie wydaje w Polsce, bo zazwyczaj interesują mnie zupełnie inne rzeczy i czekanie aż ktoś coś wyda, to dla mnie strata czasu (a często i nerwów – bo jakość tłumaczenia, bo obiecanki-cacanki z datami wydania itd.). I nie piszcie o znajomości angielskiego – jak ktoś go jeszcze nie umie, to polecam metodę Callana połączoną z lekturą anglojęzycznych podręczników do RPG. Sprawdziłem na własnej skórze, działa błyskawicznie.

Już w pierwszych latach mojego grania (zaczynałem w ’96) dostęp do podręczników zależał bardziej od chęci i złapanej zajawki niż od wyimaginowanych barier – językowych, zakupowych czy co tam chcecie. Pamiętam jak naginaliśmy w Deadlands, przywiezione z dalekiego (wtedy) Londynu przez ziomka z liceum, który akurat był tam na wycieczce (a potem namiętnie porównywaliśmy oryginał z tłumaczeniem, nota bene zacnym, gdy MAG wydał horrendalnie drogie polskie podstawki). A przecież teraz zawaliste gry są praktycznie na wyciągnięcie ręki – czy to stare klasyki, w które jakoś wcześniej nie nadarzyła się okazja zagrać, czy to pachnące świeżością nowości. Podam trzy przykłady, żeby nie być gołosłownym.

Jest taka zacna inicjatywa co zwie się Bundle of Holding. Jeszcze trwa u nich (jeden dzień, sorry za timing) promocja na Megatravellera. Myśmy robili kilka lat temu przymiarki do Travellera od Mongoose (samo tworzenie postaci jest megamiodne, a mechanika jest dość prosta, by chciało się w to grać), ale jeżeli nie pogardzacie pdfami, to chyba lepiej wyjdziecie na zestawie BoH. Zwłaszcza, że już za 6 dolców macie podstawkę i opis settingu (Rebellion Sourcebook). Skany są takiej se jakości, ale jak to wypunktował Beamhit, to tylko dodaje bonusowego uroku a’la czasy, gdy podręczniki kserowało się na konwentach.

Dobra, walić starocie, może coś nowego-europejskiego? Szwedzi przez indie-gogo wydają jesienią swój system fantasy – Symbaroum. To takie fantasy w stylu puszcza, ruiny, elfy bronią swych sanktuariów, klątwa, mrok i skarby, cywilizacja vs dzikość natury – czyli jeszcze więcej tego, co lubię najbardziej. Ale nawet gdybym to kupił i nie zagrał, to nie żałowałbym, bo wygląda mi to na grę w stylu The One Ring czy Shadows of Esteren – zagrasz nie zagrasz, ale dla samych ilustracji warto mieć choć pdfa (by te ilustracje wykorzystać w swojej kampanii). Zresztą przy okazji można napisać też tak: wesprzesz, nie wesprzesz, oni i tak wydadzą, bo gra finansowana jest w modelu flexible funding.

Szwedzi to sztywniaki, może wolicie coś bardziej awangardowego? Grę o złodziejach w pojechanym weird fantasy przypominającym trochę uniwersum Thiefa? No to jeszcze ostatnie trzy dni kickstartera Blades in the dark Johna Harpera (autora m.in. lubianej u nas Lady Blackbird; majstrował też przy Talislancie albo World of Dungeons).

Nawet na rodzimym ryneczku obrodziło – wszystkie te Diademy, Iron Space’y, Głębie Przestrzeni, Dziedzictwa Imperium, Szare Szeregi, Świat Apokalipsy etc. A ostatecznie jedną z piękniejszych rzeczy w RPG jest to, że można w nie spokojnie grać w ogóle nie inwestując w żadne gadżety – wystarczy własna autorka, garść kości, zgrana ekipa i trochę zapału. 

Także jeżeli ktoś mi mówi, że RPG umiera, to ja sobie myślę – stary, chyba twoja pasja umiera, a nie RPG. RPG ma się dobrze – zarówno w głównym nurcie (nowe D&D ponoć wymiata), jak i w indiach czy innych OSRach.

9 comments

  1. A ja się, dla odmiany, z Tobą zupełnie nie zgodzę. Pozwól, że przedstawię mój punkt widzenia.

    Otóż obawiam się, że patrząc na zagadnienie zanadto przez swój pryzmat gubisz nieco szerszą perspektywę. U Ciebie z RPG jest super, a zatem zdajesz się zakładać, że z RPG ogólnie jest super. U mnie też jest super. A mimo to widzę lipę na rynku (tak, rodzimym) i widzę jej konsekwencje.

    Bo widzisz – patrzysz z pozycji zatwardziałego nerda. Zakładasz, że każdy problem można obejść, jeśli tylko ma się dość samozaparcia. Zgoda.

    Ale, wierz lub nie, znaczna większość grających aż takimi nerdami nie jest. Jeśli nie znają języka, to nie licz, że się go nauczą dla potrzeb RPG. Jeśli podręcznik nie będzie wydany w Polsce to nie licz, że ściągną go zza granicy. Jeśli nawet podręcznik wyjdzie w Polsce, ale nie będzie jakoś intensywniej promowany, to oni go nawet nie zauważą. Wszystkie te Ajronspesy, Idee Fixe, Głębie przestrzeni, Diademy itd. sprzedają się w niewielkich nakładach wśród ludzi, którzy sami szukają. Chyba ostatnim systemem, który przebił się do szerszego grona był SWEX (bo rynek to nie tylko dostępność, ale i mechanizmy promocji i dystrybucji).

    Zresztą – sprawdź w necie sam – trochę ludzi gra w systemy anglojęzyczne, część gra w te nowe rzeczy, ale lwia, ogromna większość ludzi gada o starych systemach, które wyszły dawno temu i których nie można już kupić. A przecież, idąc Twoim tropem myślenia, powinni oni sobie spokojnie grać w te anglojęzyczne systemy. Nie grają.

    Ale większość znanych mi graczy zakłada, że to produkt powinien ich znajdować, a nie oni produkt. Oczekują w pewnym sensie podetknięcia pod nos. Jeśli RPG nie zostanie im podane, to oni zajmą się czymś innym. Czymś, co ma (na ten przykład) dobrą (albo chociaż jakąkolwiek) dystrybucję w Polsce. I wiesz co? Oni są zupełnie normalni moim zdaniem. Tak działa konsument.

    Nie możesz mierzyć normalnego konsumenta miarą nerda, bo oni działają na różne sposoby. Nerd sobie obecnie spokojnie poradzi. Konsument znajdzie inne hobby (albo znajdzie nerda, który trzyma rękę na pulsie i przeczyta te anglojęzyczne podręczniki za niego).

    Zakończę może wspomnieniem sprzed lat 20-stu. Przypomnę boom na RPG po wydaniu przez Maga pierwszego Warhammera. Dlaczego początek zjawiska RPG w Polsce na dużą skalę wymagał wydania podręcznika po polsku? Zgodnie z Twoją argumentacją nie było to potrzebne – bo przecież język angielski jest do opanowania i otwarte granice sprawiają, ze każdy może grać. Przed 1989 mogły być z tym problemy, ale dla chcącego nic trudnego.
    A jednak – bez dostępnego na rynku produktu zjawisko istniało jedynie marginalnie. Jasne, ludzie grali, ale stosunkowo niewielu ich było.
    Gdyby nie rynek, to ani Ty ani ja nie gralibyśmy – no ja na pewno nie. Bez tego, że istniał rynek mnie by tu nie było. Nawet jeśli teraz już bez rynku sobie spokojnie radzę.
    Ale to taki żarcik na podsumowanie wywodu :P

    PS. Jak nerd nerdowi mówię :)

    • Ja się identyfikuję jako erpegowiec. Nie gracz, nie larpowiec, nie planszówkowiec – erpegowiec. Zakładam, że ktoś, kto czuje się erpegowcem musi się trochę interesować hobby, musi trochę szukać nowych rzeczy, musi conieco ogarniać wspólne granie. I przy tym minimum zaangażowania i skupionej na jego grupie perspektywie trudno mi zrozumieć, jak ktoś może na raz uważać, że jest aktywnym erpegowcem i jednocześnie, że RPG umiera.

      Ale jasne – wydaje mi się, że w każdej trwałej (mojej też) grupie tak z połowa to erpegowcy aktywni, a druga – ci mniej zaangażowani w hobby; lubiący grać, ale nie ogarniający rzeczy na własną rękę, nie proponujący gry w rzeczy, które im pasują, tylko płynący z flow ekipy. I nie ma w tym nic złego.

      Oczywiście, ja mam ten komfort, że mieszkam w dość dużym mieście, żebym mógł w nim ogarnąć ekipę nawet, gdyby obecna się rozleciała. Mogę sobie od czasu do czasu pierdyknąć trzy stówy na anglojęzyczny podręcznik, choć wcale nie jest mi do szczęścia niezbędny. Ba, dyskutowałem po forach i jeździłem na konwenty, więc pewnie w co drugim dużym polskim mieście ogarnął bym sobie z bliższych lub dalszych znajomków ekipę do grania. To są plusy bycia aktywnym.

      A casualowi erpegowcy, których jest mniej, gdy na rynku nie ma dużych polskojęzycznych tytułów? Co mi po nich? Czasami zagram w coś na konwencie, bardziej z przypadku. Niektórzy z nich są nawet świetnymi graczami. Ale jeżeli nie są przy tym jakimiś moimi bliższymi znajomymi, to gdy ich braknie, moje RPG na tym specjalnie nie traci. Twoje traci?

      Ale przyznam Ci, że trafiłeś z tym argumentem, że gdyby nie rynek, to nie gralibyśmy. Sam się o RPG dowiedziałem z Top Secreta, w czasach, gdy wymieniali się artykułami z MiMem, blisko początku boomu na RPG w latach 90tych. Touche :-)

    • Teraz tyle się zmieniło, że jest internet. Jak ktoś usłyszy o rpg to łatwo może znaleźć kolejne informacje. Oczywiście nie każdy to zrobi, ale gdyby np. MiM był dostępny w kioskach nie byłoby wcale dużo łatwiej.

      Dwa lata temu miałem właśnie taki całkiem fajny epizod. Spotkałem grupkę znajomych (dorośli ludzie), którzy usłyszawszy o rpg i coś tam pamiętając z liceum postanowili zainteresować się tym bardziej. Kupili sobie podręczniki (do DnD4) przez internet i gdy sami sobie nie do końca radzili, dali ogłoszenie na polterze, że szukają MG. Ja się zgłosiłem i rozegraliśmy przez parę miesięcy krótką kampanię. Chyba byli zadowoleni. Jak widać, wcale nie jest tak trudno zająć się rpg.

    • Dobrze jest rozmawiać o tym samym, więc warto zdefiniować pojęcie. Mam wrażenie, że Kadu pod hasłem „RPG umiera” rozumie: „moje RPG umiera”, a Drachu (i chyba większość) rozumie to szerzej. Moje RPG też NIE umiera i pewnie może tak powiedzieć każdy aktywny erpegowiec, skoro jest aktywny ;) Sposobów na podtrzymanie mojego RPG przy życiu jest wiele, tak jak wspomniane system zachodnie, możliwość zdobycia nowej drużyny, Internet … Problemem jest to szersze życie RPG.

  2. IMO to nie za rynkiem tęsknota, a za tamtą społecznością. Te „złote czasy” to 3 większe systemy (WFRP, KC i CP2020) i jedno czasopismo, którego dział Listy był jedyną platformą wymiany opinii pomiędzy członkami społeczności. Na dzisiejsze standardy – bida z nędzą. Ale też znaczyło to, że wszyscy grali w to samo, wszyscy byli w temacie i z każdym spotkanym RPG-owcem można było podjąć dyskusję. Dziś społeczność jest tak zatomizowana że właściwie nie wiadomo jaka ona jest. Każdy gra w co innego, gdzie indziej się udziela, taki fandom na emigracji. A był naród. ;-)

    • > IMO to nie za rynkiem tęsknota, a za tamtą społecznością.

      Szczerze mówiąc to samo przyszło mi na myśl wczoraj wieczorem, po przeczytaniu notki Dracha, tyle że może mniej w kontekście MiMa (choć czytało się namiętnie od dechy do dechy) a więcej w kontekście poltera. Za czasów Seji’ego, potem Furiatha był on takim erpegowym hubem. Ja miło wspominam zwłaszcza erę forum, połączenia z dnd.pl (choć mało mnie to obchodziło :P), potem początki blogów.

      Ale te serwisy, kiedy się rozrastają, gubią w tle RPG, nawet jeżeli społeczność jest o nie oparta. Tak było z gildią, z polterem to samo. IMO erpegowcy potrzebują serwisu tylko dla erpegowców. Rozproszona blogosfera albo agregaty blogowe to nie to samo. Ja się czuje, jakbyśmy się cofnęli w tej kwestii do lat 90tych.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.